Dugin i jego krytycy

Dawno już żaden tekst nie wywołał takiej dyskusji, jak „Manifest Wielkiego Przebudzenia” Aleksandra Dugina, który dotarł do polskich czytelników za pośrednictwem Myśli Polskiej. Zarówno na naszych łamach, jak i w sieci rozgorzała wielka dyskusja na ten temat. 

Jednak wiodącym motywem tej dyskusji nie była refleksja nad tym, co proponuje Dugin i jak ocenia obecną sytuację, ale przyczepienie się do tego, co komu w tym tekście się nie podoba, czego brakuje, a także zawiłe przesycone niezrozumiałymi terminami refleksje nad tym, czy ten obecny Dugin to czasem nie „zdradził” Dugina wczesnego. Innym z kolei brakowało w jego przesłaniu marksizmu i ekonomizmu a inni zarzucali mu, że marksizmu broni. Jedni uznali, że przeszedł na pozycje „konserwatywne”, inni, że jest nadal bolszewikiem.

Pojawiały się też „zarzuty”, że Dugin niczym nie różni sie od globalistów, tylko że chce jeden duży globalizm zastąpić kilkoma małymi, a w ogóle to chce likwidacji państw narodowych etc. Prawie wszyscy zaś, nawet chwaląc to, co Dugin pisze, podkreślali jedno – ale po co te pochwały pod adresem Donalda Trumpa? Po co w ogóle mówić o Ameryce jako polu walki z hydrą liberalnego globalizmu, precz USA! Tak oto ideologiczny dogmatyzm i niewolnicze przywiązanie do swoich koncepcji, często kuriozalnych, oderwanych od szerszego kontekstu światowego – zapędziły niektórych polemistów w ślepy zaułek. Nie ukrywam, że na tym tle pozytywnie przyjąłem wyważoną opinię prof. Jacka Bartyzela, który teoretycznie powinien być w tym gronie dyskutantów najbardziej czujny i nieufny. A jednak to on zdobył się na ocenę uczciwą:

W warstwie analitycznej tekst jest rzeczywiście interesujący, aczkolwiek o tym, że intelektualną praprzyczyną anomii społeczeństwa tradycyjnego był nominalizm my, tradycjonaliści katoliccy i łacińscy wiemy od dawna, choćby od Weavera. Ale główny (i przerażający) cel promotorów rozkładu został faktycznie trafnie zidentyfikowany. Razi trochę próba relatywizowania zła ideologii marksistowsko-komunistycznej jako rzekomo bardziej „wspólnotowego”, więc mniejszego od liberalizmu i kapitalizmu. Wizja „Wielkiego Przebudzenia” narodów spętanych przez zdegenerowaną, uderzającą w podstawy człowieczeństwa, elitę globalistyczną jest sympatyczna, ale sceptycyzm należy zachować wobec podnoszenia walorów wskazywanych sojuszników, w tym oczywiście putinowskiej Rosji, choć przecież trudno się dziwić Rosjaninowi Duginowi, że chce ją widzieć w roli championa tej reakcji. Z drugiej strony, na plus należy mu policzyć, że nie ma u niego najmniejszych śladów tej antyokcydentalistycznej paranoi, w którą u nas popadł ostatnio p. Ronald Lasecki, przeciwnie – widzi, że stawianie oporu anty-tradycji jest wspólną sprawą Wschodu i Zachodu, katolików i prawosławnych, nawet tych, którzy nie są par excellence tradycjonalistami, ale nie chcą zrezygnować z form właściwych wczesnej nowożytności, jak obrońcy „państwa narodowego”.

Można się z tym zgodzić, choć w mojej ocenie broniąc okresu „radzieckiego” Duginowi chodzi o to, że tak czy inaczej ten system, który miał zabić Rosję i tradycję, z czasem zaczął ewoluować i postawił tamę liberalizmowi, a nawet „zakonserwował” tradycyjne społeczeństwa oddzielając je skutecznie od dominujących na Zachodzie rozkładowych prądów. Ale mniejsza o to. Co do USA i Trumpa, to oczywiście Dugin wcale nie zachwyca się Trumpem, ale analizuje zjawisko, które nazywa „trumpizmem”. Pisze:  „Tak powstał fenomen trumpizmu w wielu sprawach przerastającego osobowość samego Donalda Trumpa. Trump wykorzystał falę protestu przeciw globalizacji. Było jednak całkiem oczywiste, że nie był on i nie jest postacią ideologiczną. Tym niemniej, właśnie wokół niego zaczął kształtować się blok opozycyjny. Jądrem trumpizmu stał się nie tyle sam Trump, co zakreślona przez niego linia oporu wobec globalistów. W roli prezydenta Trump nie zawsze stawał na wysokości podjętego przez siebie zadania. Nie udało mu się ani choć trochę „osuszyć bagna”, ani pokonać „globalizmu”. Nie bacząc jednak na to, stał się on magnesem dla wszystkich tych, którzy zdawali sobie sprawę, lub tylko przeczuwali zagrożenie ze strony elit globalistycznych i nieodłącznie związanych z nimi przedstawicieli Wielkich Finansów i Wielkich Technologii”.

To analiza słuszna i nie ma powodu, żeby z tego powodu drzeć szaty i krzyczeć na cały głos: „zdrada!”. Dugin doszedł do logicznego wniosku, że walka, jaka się toczy przebiega także wewnątrz Ameryki, co może mieć znaczenie decydujące dla jej ostatecznego rezultatu. Lepiej więc popierać w Ameryce obóz kontestujący globalizm, niż stać na stanowisku, że niech ją ostatecznie trafi szlag, w stylu polskich rusofobów – nie ważne co jest dobre dla Polski, ważne, żeby Rosja się zawaliła. I tu – jest moim zdaniem – teza najbardziej intrygująca, która powinna być przedmiotem dyskusji – geopolityka traci znaczenie, to nie jest już główna linia podziału. Konfrontacja przeniosła się na inny poziom i przebiega wewnątrz poszczególnych państw i systemów geopolitycznych.