Intelektualna pustka starej prawicy

Intelektualna pustka starej prawicy

Prawica nigdy nie przepadała za intelektualistami. Nie jest niczym dziwnym fakt, że wyrażenie „lewicowy intelektualista” od dłuższego czasu jest tautologią. Dla wielu prawicowców intelektualiści są po prostu nie do zniesienia. Wyobrażają ich sobie jako rozłożonych na szezlongach świętoszków, którzy wyrywają muchom skrzydełka, dzielą włos na czworo i wydają książki opisywane niezmiennie jako nudne i niestrawne. Myślenie takie rozpowszechnione jest w wielu środowiskach. Według libertarian intelektualiści cierpią na brak kontaktu z rzeczywistością. Zdaniem aktywistów, intelektualiści tracą czas na rozważania w obliczu „stanu wyjątkowego” wymagającego działań.

Słyszałem takie opinie przez całe życie. Jeśli spróbujemy doszukać się w tej postawie pozytywów, możemy uznać, że prawicowcy okazują prawdziwą troskę o konkretne fakty, szczere znudzenie bezużytecznymi i czysto intelektualnymi abstrakcjami, pragnienie ustanowienia prymatu duszy nad duchem, organicznego nad teoretycznym, nadzieję (zawsze płonną) na powrót do prostszego życia itd. Prawica jest bardziej wrażliwa na cechy ludzkie niż możliwości intelektualne. Woli podziwiać niż rozumieć. Prosi o przykłady, nie o lekcje. Ceni styl, gest i odwagę. Nie ma w tym nic złego. Społeczeństwo złożone z samych intelektualistów byłoby nie do zniesienia. Problemem polega na tym, że kiedy postawa taka zostaje usystematyzowana, prowadzi do unikania wszelkiej doktryny, odrzucenia jakiegokolwiek wysiłku umysłowego.

Intelektualistę możemy zdefiniować jako osobę, która chce zrozumieć i sprawić, by inni też zrozumieli. Prawica bardzo często nie próbuje już rozumieć. Ignoruje możliwości stwarzane przez wysiłek umysłowy. W efekcie kultura prawicowa jest dziś zjawiskiem praktycznie nieistniejącym. Trwa w zamkniętych kręgach, wśród marginalnych wydawnictw i gazet, które tylko prawicowcy uznają za prawdziwe gazety. Ostracyzm, któremu poddawana jest prawica nie jest jedynym czynnikiem, który do tego doprowadził.

Uderza fakt, że prawica zatraciła nawyk brania udziału w debatach intelektualnych. Jeśli spojrzymy na sto najszerzej dyskutowanych w ostatnim półwieczu książek, zobaczymy, że z prawicy nie wyszła ani jedna ich recenzja. Nie interesują i nie dotyczą one prawicy. Prawica nie zwraca uwagi na żadnych autorów poza swymi klasykami i nie próbuje z nimi dyskutować ani poddać ich krytyce. Prawica nie ma nic do powiedzenia na temat dialektyki nowoczesności, ewolucji społeczeństw, sił stojących za logiką rynku ani imaginarium symbolicznego. Dlaczego więc ma  nas dziwić, że okazała się niezdolna do sformułowania własnej krytyki technonauki, teorii lokalności czy połączeń społecznych,  filozofii ekologii czy własnej antropologii? Prawica już tego nie potrafi. Na lewicy zawsze toczyły się setki debat teoretycznych, zarówno nieistotnych, jak i bardzo głębokich. Czy ktoś potrafi przywołać choć jedną debatę intelektualną, która naznaczyła historię prawicy w ostatnim półwieczu? Myśl prawicowa podobna jest do Pustyni Tatarów albo płaskiego wykresu na encefalogramie.

Większość prawicowców zastępuje idee przekonaniami. Przekonania wypływają oczywiście z idei, ale to dwie różne rzeczy. Przekonania to coś, w co się wierzy i jako obiektu wiary nie poddaje się krytycznemu osądowi. Przekonania to egzystencjalna proteza wiary. Pomagają żyć bez potrzeby kwestionowania ich struktury logicznej, wartości względem różnych kontekstów i ograniczeń. Prawicowcy za punkt honoru stawiają sobie obronę swoich przekonań w iście talmudycznym stylu.

Prawica woli odpowiedzi od pytań, szczególnie odpowiedzi uspokajające, które nie wymagają potrzeby filozoficznego wglądu, gdyż nie można filozofować, jeśli odpowiedź jest już dana. Wysiłek umysłowy wymaga uczenia się na własnych błędach. Prawica woli unikać ich rozważania i nigdy nie próbuje ich skorygować, by móc iść dalej. Stąd nieobecność samokrytycyzmu i debaty. Prawicowcy są dumni z tego, że „niczego nie żałują”, nawet swoich błędów. Debata implikuje zaś zaprzeczanie, wymianę argumentów. Postrzegają ją jako formę agresji, coś, czego się nie robi.

Prawicowiec kieruje się entuzjazmem lub oburzeniem, podziwem albo obrzydzeniem, ale nigdy refleksją. Zamiast tego reaguje. Stąd jego niemal zawsze emocjonalne reakcje na wydarzenia. Uderzający jest jego naiwny, wręcz dziecinny sposób reagowania, zawsze zatrzymujący się na powierzchni zjawisk, zadowalający się informacją prasową, przyjmujący wąski punkt widzenia na każdą sprawę, pozbawiony wglądu w przyczyny. Kiedy wskaże się im księżyc, wielu prawicowców będzie patrzeć na palec. Historia staje się niemożliwa do zrozumienia, nawet jeśli prawicowcy stale się do niej odwołują. Stąd popularność naiwnych teorii spiskowych, które mogą prowadzić do prawdziwego szaleństwa. Problemy społeczne tłumaczone są niejasnymi manipulacjami „niewidzialnych spisków”, „mrocznych sojuszy” itd.

Ponieważ prawica nie jest zainteresowana ideami, ma tendencję do sprowadzania wszystkiego do ludzi. Prawicowe ruchy polityczne kojarzone są przede wszystkim ze swoimi założycielami i rzadko potrafią bez nich przeżyć. Spory na prawicy to przeważnie kłótnie jednostek, w których powtarzają się te same pogłoski i oszczercze oskarżenia. Analogicznie, przeciwnikiem prawicy nie są nigdy systemy czy idee, ale kategorie ludzi stawiane w roli kozłów ofiarnych (Żydzi, „metekowie”, „bankierzy”, masoni, obcokrajowcy, „trockiści”, imigranci itd.). Prawica ma trudność ze zrozumieniem systemu pozbawionego podmiotu: systemowych efektów logiki Kapitału, jego napięć strukturalnych, genezy indywidualizmu, znaczenia zagrożeń ekologicznych, efektów rozwoju technologii itd. Prawica nie rozumie, że z ludźmi należy walczyć nie za to, kim są, ale z powodu wspierania przez nich szkodliwych systemów myśli i wartości. Sprowadzając walkę do poziomu jednostek, nie lubianych za to, kim są, prawica skręca ku ksenofobii lub czemuś o wiele gorszemu.

Prawica jest wielkim przegranym historii. Przegrała niemal każdą walkę, w którą się zaangażowała. Ostatnie dwa stulecia to dla prawicy pasmo następujących po sobie porażek. Sugeruje ono, że zwycięstwa jej przeciwników wynikają w dużej mierze z własnych słabości prawicy.

Co najlepszego miała do zaoferowania prawica u swych początków? Przede wszystkim antyindywidualistyczny i antyutylitarny system myśli powiązany z etyką honoru odziedziczony po czasach ancien regime. Stała zatem po przeciwnej stronie ideologii oświecenia, której siłą przewodnią były indywidualizm, racjonalizm, osobisty interes i wiara w postęp. Wartości, których broniła prawica były jednocześnie ludowe i arystokratyczne. Jej historyczną misją było zrealizowanie naturalnego związku arystokracji i ludu przeciwko wspólnemu wrogowi: burżuazji, której wartości były legitymizowane przez myśl oświeceniową. Ale jedność udawało się uzyskać jedynie na bardzo krótki czas.

Dla prawicy człowiek jest z natury istotą społeczną. Nigdy jednak nie wydała ona własnej spójnej teorii tłumaczącej połączenia społeczne i wspólnotę. Nigdy też nie zbadała poważnie opozycji przeciw typowi idealnemu liberalizmu – autonomicznej jednostce. Nigdy też nie była zdolna do sformułowania prawdziwie alternatywnej doktryny ekonomicznej dla systemu liberalnego.

Zamiast poprzeć rodzący się ruch robotniczy i wczesny socjalizm, reprezentujące zdrową reakcję przeciw indywidualizmowi, który krytykowała także prawica, zbyt często broniła ona najbardziej straszliwych form wyzysku i najbardziej niesprawiedliwych nierówności politycznych. Stawała po stronie bogaczy, obiektywnie uczestnicząc w walce klas po stronie burżuazji przeciwko niedoszłym „redystrybutorom” i „klasom niebezpiecznym.” Oczywiście zdarzały się rzadkie wyjątki. Teoretycy prawicy częściej jednak byli prowadzeni przez swą publiczność, niż stawali na jej czele. Broniąc narodu, prawica rzadko rozumiała, że naród to przede wszystkim lud. Zapomniała o naturalnej komplementarności wartości ludu i arystokracji. Kiedy uchwalono prawa przyznające robotnikom doroczny urlop, prawica występowała przeciwko „kulturze wakacji”. Zawsze stawiała ład ponad sprawiedliwością, nie rozumiejąc, że niesprawiedliwość jest najwyższą formą nieładu, a ład bardzo często jest jedynie ustanowionym przez prawo nieporządkiem.

Prawica mogła rozwinąć filozofię historii w oparciu o kulturową różnorodność i potrzebę uznania jej uniwersalnej wartości, co poprowadziłoby ją do wspierania walk o autonomię i wolność w Trzecim Świecie, którego mieszkańcy byli największymi ofiarami ideologii postępu. Zamiast tego, prawica skończyła jako obrońca kolonializmu, który kiedyś potępiała, by później narzekać na kolonizację przez imigrantów.

Prawica zapomniała, że jej jedynym prawdziwym wrogiem jest Pieniądz. Wszystko, co sprzeciwiało się zbudowanemu wokół Pieniądza systemowi winna była traktować jako obiektywnego sojusznika. Zamiast tego krok po kroku przechodziła na drugą stronę. Prawica lepiej niż ktokolwiek inny mogła bronić antyutylitarnych wartości szczodrości i altruizmu i wpisać je w ramy nowych czasów. Ale prawica przyjęła za swoje postulaty logikę interesów i obronę rynku. Jednocześnie poparła militaryzm i nacjonalizm, będący kolektywnym indywidualizmem, który tak potępiali pierwsi kontrrewolucjoniści.

Nacjonalizm skierował prawicę ku metafizyce subiektywności, tej chorobie ducha usystematyzowanej przez nowoczesność. Oddaliło to prawicę od prawdy. Powinna był ona stać się partią szczodrości, „zdrowej uczciwości”, społeczności organicznych. Ale zbyt często stawała się partią wykluczenia, kolektywnego egoizmu i pogardy. Krótko mówiąc, prawica zdradziła samą siebie, akceptując indywidualizm, burżuazyjny styl życia, logikę pieniądza i model rynku.

Socjalizm chrześcijański niekiedy odgrywał pozytywną rolę, ale zbyt często popadał w paternalizm. Na społecznych osiągnięciach „faszyzmów” cieniem kładą się ich militaryzm i agresywny nacjonalizm. Korporacjonizm nie zbudował niczego trwałego. Rewolucyjny syndykalizm został zabity przez „kompromis fordowski”, który zaowocował integracją coraz większych części klasy robotniczej z burżuazyjną klasą średnią. Co najważniejsze, zagadnienia ekonomiczne rozważano z pominięciem dogłębnej analizy kapitału. Potępienie „wielkich pieniędzy” jest pozbawione znaczenia, jeśli wstrzymuje się ono od analizy natury pieniądza i efektu jaki upowszechnienie systemu rynkowego wywiera w wymiarze antropologicznym, prowadząc do urzeczowienia relacji społecznych i alienacji.

Co do „prawdziwej prawicy”, nie zrobiła ona nic, by przeciwstawić się swojej marginalizacji. Coraz bardziej zapominała ona o swojej przeszłości, redukując swą myśl do zdania „kiedyś było lepiej”, przy czym „kiedyś” może oznaczać lata trzydzieste, czasy ancien regime, renesans, średniowiecze, a nawet starożytność. Przekonanie to, nawet jeśli w pewnych sprawach nie jest pozbawione słuszności, prowadzi do skazanego na klęskę restauracjonizmu, albo do postawy zredukowanej do nostalgii. W obu wypadkach „prawdziwa prawica” zadowala się przeciwstawianiem prawdziwemu światu wyidealizowanej, fantastycznej przeszłości: fantazji o początkach, fantazji o minionych epokach i nieodpartej nostalgii za dawnymi wzorcami ujawniającej niemożność osiągnięcia dorosłości. Próbuje zakonserwować, zachować, spowolnić lub odwrócić bieg wydarzeń bez wyraźniej świadomości nieodwracalności następstwa zdarzeń historycznych. Karmi się nadzieją na odtworzenie przeszłości, powrót do czasów, kiedy wszystko było o wiele lepsze. Ale ponieważ jest to niemożliwe, „prawdziwa prawica” zadowala się przyjęciem stanowiska etycznego, by zaznaczyć swe racje. Politycznie, „prawdziwa prawica” nie ma już telos, które mogłaby wypełnić, gdyż wszystkie jej modele należą do przeszłości. Dotarła już do punktu, w którym nie wie, jaki system polityczny chciałaby wprowadzić.

Historia stała się schronem: wyidealizowanym, wybiórczo zrekonstruowanym i mniej lub bardziej fantastycznym. Historia daje ulgę poprzez dostarczanie wrażenia posiadania „dziedzictwa”, znaczących przykładów, które prawica może przeciwstawić koszmarom dnia dzisiejszego. Historia ma dawać „nauki” ale nikt nie wie, na czym mają one polegać. Prawica nie zrozumiała, że tak czczona przez nią historia może być też kulą u nogi. Kiedy Nietzsche mówi, że „Przyszłość należy do tych z najdłuższą pamięcią”, ma na myśli to, że  nowoczesność będzie przeładowana pamięcią do tego stopnia, iż stanie się niezdolna do tworzenia. Dlatego wzywa do „niewinności” nowego początku, który obejmuje też zapomnienie. Ludzie są najbardziej głodni historii, gdy nie mogą jej kształtować, kiedy historia toczy się bez nich lub przeciw nim.

Wroga innowacjom „prawdziwa prawica” jest niezdolna do analizowania przyszłości za pomocą swoich przestarzałych narzędzi konceptualnych. Osądza wszystko według znajomych, a zatem dających komfort norm starego świata i myli koniec tego świata z końcem świata prawdziwego. Przeciwstawia się przyszłości, spoglądając w lusterko wsteczne. Prawica jest niezdolna do analizy wydarzeń historycznych, oddalenia się od konsekwencji i zbadania odległych przyczyn. Nie potrafi sporządzić genealogii krytykowanych przez siebie zjawisk ani wykryć linii podziałów ponowoczesności. Nie potrafi już zrozumieć współczesnego świata, którego ewolucję zbywa jako niekończący się upadek.

Zjawisko trwającej od lat marginalizacji często rodzi dziwną mieszankę ironii, kpiny, rozgoryczenia i szyderstwa tak typową dla reakcyjnego lamentu. Wypływa z niej także żałosne apokaliptyczne motto „Jesteśmy zgubieni!” Wizja ta prowadzi do nieustannego „stanu wyjątkowego”, w którym zawsze jesteśmy minutę od katastrofy i oczekiwania na „przebudzenie”. Przywoływane są „milcząca większość” i „prawdziwy kraj”. Ale wszytko to mówiono już  w 1895 r. Od tego czasu historia, nie zważając na protesty, szła naprzód.

Cechą, która najbardziej wyróżnia „prawdziwą prawicę”, jest polityczny i moralny narcyzm ufundowany na światopoglądzie, według którego są tylko dwie strony – dobrzy my i źli oni. Dychotomia „my kontra oni” używana do tłumaczenia wszystkiego wynika ze wspomnianej już metafizyki subiektywności, legitymizującej wszystkie formy egoizmu i wykluczenia. Prawica dużo mówi o obronie swojej „tożsamości”, ale ma problemy z jej zdefiniowaniem. Zazwyczaj tożsamość ogranicza się dla niej do tego, by nie być tym, co się potępia. Prawica definiuje się w odniesieniu do przeciwnika, jej istnienie oparte jest na negacji. Marginalizacja prawicy utrwala mentalność oblężonej twierdzy, co z kolei wyostrza odrzucenie Innego. W tym myśleniu jest coś podobnego do kataryzmu: świat jest zły, zewrzyjmy zatem szeregi ostatniego legionu. Wymowne są także tytuły lektur prawicowców i cechy ich bohaterów: wyklęci, heretycy, odrzuceni, nostalgicy, „Obóz Świętych”. Krótko mówiąc – ostatni Mohikanie. W świecie plemion, który nie znajduje współczucia dla „prawdziwej prawicy”, jest ona jedynie garstką ocalałych żyjącą w izolacji. Ma swoje obrzędy i hasła, slogany i resentymenty i każdego dnia czuje się coraz bardziej izolowana od zewnętrznego świata, który odrzuca i demonizuje, nie mogąc w żaden sposób wpłynąć na bieg wydarzeń. Zostaje jej tylko upamiętnianie własnych porażek, realizowane z taką wytrwałością, że można się zastanawiać, czy w sekrecie prawica nie czerpie z nich przyjemności, gdyż klęska zawsze jest bardziej „heroiczna” niż zwycięstwo.

Prawica we Francji nigdy nie uczyniła priorytetem walki z systemem opartym na pieniądzu będącym jej głównym wrogiem. Najpierw zwalczała republikę w chwili, gdy stało się oczywiste, że nigdy nie będzie powrotu do monarchii z bożej łaski. Po 1871 r. prawica poświęciła się potępianiu Niemców (a nawet „Judeo-Niemców”), co doprowadziło ją do legitymizowania rzezi lat 1914-18, zapowiadającej całą grozę XX wieku. Po pierwszej wojnie światowej prawica zaangażowała się w walkę z komunizmem i jego „pogańskim barbarzyństwem”, jak wyraził się marszałek Pétain. W czasach zimnej wojny strach przed komunizmem, uznawanym za wroga zamiast za rywala, poprowadził prawicę do poparcia „wolnego świata” i pobłogosławienia amerykańskiej hegemonii, rządów burżuazji i światowej supremacji drapieżnego liberalizmu – jakby koszmar gułagu usprawiedliwiał potworności systemu liberalnego. Prawica poparła zatem atlantyzm, przyklasnęła rzezi narodu wietnamskiego i okazywała solidarność z najbardziej żałosnymi dyktaturami, od greckich pułkowników, przez argentyńskich generałów, kończąc na Pinochecie i jego „Chicago Boys”, nie wspominając o oprawcach, którzy w ramach Operacji Kondor wyspecjalizowali się w torturowaniu i mordowaniu „wywrotowców”, którzy ośmielili się domagać sprawiedliwości społecznej. Kiedy runął system sowiecki, umożliwiając globalizację, jak za zrządzeniem Opatrzności rolę obowiązkowego zagrożenia przejęli imigranci. Utożsamiając imigrantów z islamem, islam z islamizmem i wreszcie islamizm z terroryzmem, prawica za swój sztandar przyjmuje islamofobię, co jest posunięciem prawdziwie samobójczym i niespójnym z perspektywy geopolitycznej.

„Prawdziwa prawica” okazuje się być całkowicie niepolityczna. Obca jest jej sama istota polityki. Myli ona politykę z etyką, na tej samej zasadzie, jak lewica myląca politykę z moralnością. Prawica wierzy, że polityka to sprawa honoru, odwagi, poświęcenia i heroizmu, a zatem cnót militarnych. Widzi politykę jako „kontynuację wojny za pomocą innych środków”, całkowicie odwracając aforyzm Clausewitza. Nie rozumie, że polityka to zawód, rzemiosło, którego celem jest ostrożne zdefiniowanie najlepszego – nie idealnego – sposobu służenia dobru wspólnemu. Nie rozumie, że polityka jest środkiem równoważenia sprzecznych dążeń wypływających z ludzkiej natury, rozgraniczaniem miedzy interesem własnym a potrzebami społeczeństwa.

Osobiście, już od ponad ćwierćwiecza przestałem się uważać za członka którejkolwiek gałęzi prawicy i okazywać z nimi solidarność. To żadna tajemnica, wielokrotnie mówiłem i pisałem na ten temat. Nie uważam przy tym prawicy za nieciekawy temat. Kiedy ją krytykuję – a zawsze się przed tym waham, gdyż nie chcę stać razem z motłochem i kopać leżącego – jestem zmuszony do uogólniania, co zawsze niesie ryzyko niesprawiedliwej oceny. Nie ignoruję jednak zasług prawicy. Wiele jej cech pociąga za sobą wady, ale nawet w jej wadach można znaleźć zjawiska pozytywne. W wielu wypadkach prawica była (i jest) godna podziwu za swoją odwagę, wytrwałość i poświęcenia. Jednak wszystkie te zalety nie dały żadnych trwałych rezultatów.

Muszę dodać, że nie uznaję się za przedstawiciela współczesnej lewicy, która sprawia, że nie mam najmniejszej ochoty na bycie zaliczanym w jej szeregi. Można mnie określić jako „lewicowego prawicowca”, człowieka lewicowych idei i prawicowych wartości. Pozwala mi to zgadzać się z przedstawicielami obu stron zawsze, gdy prezentują idee, które uznaję za słuszne. Ale tak naprawdę, od dłuższego czasu nie przejmuję się etykietkami. Nie obchodzą mnie one tym bardziej, że opozycja prawica-lewica staje się coraz mniej użyteczna jako narzędzie analizy. Jakie są „prawicowe” i „lewicowe” stanowiska na temat amerykańskiej okupacji Iraku? Nie ma takich: zarówno na prawicy, jak i na lewicy znajdziemy jej zwolenników i przeciwników. To samo dotyczy wszystkich innych problemów naszych czasów: integracji europejskiej, geopolityki, ekologii, nadchodzącego kryzysu naftowego itd. Liczy się tylko to, jak ludzie odpowiadają na precyzyjnie postawione pytania, nie to, gdzie się umieszczają (lub nie) na tradycyjnym spektrum politycznym.

 Tłumaczenie: Redakcja Xportal.pl